"RYTUAL WIEZOW KRWI"
Niebo przybierało szkarłatny kolor, słońce wypuszczało ostatnie promienie przebijając się przez gęstwine liści. Pośród zarośli widniała szczelina, jedynie Ci co znali jej położenie nie mieli problemu z jej odnalezieniem. Nikt poza wtajemniczonymi nie mógłby dojrzeć wejścia do pieczary. Wiało chłodem, w jaskini panowała złowroga cisza. Ostatnie promienie wesoło zajaśniały na niebie po czym słońce schowało się za horyzontem. To był znak, na to czekali, z najgłębszych zakamarków jaskini doszły odgłosy osuwania się potężnych kamiennych płyt. Budzili się. Wyszła ze swej komnaty, odgarnąwszy włosy z oczu chłodnym wzrokiem obrzuciwszy braci. Stali przy swoich sarkofagach, czekając. Lekkim skinieniem głosy dała znać kapłanowi, wyrażając zgodę na zabranie głosu. Ten sklonił się lekko po czym wystąpił na środek. Nie spojrzał na nikogo z zebranych, poprawił rąbek szaty, wyrównał sztylet leżący na ołtarzu. Odwrócił się plecami do braci unosząc dłonie ku górze. Przymknął powieki, po czym zaczął odmawiać modlitwę do ojca.
"Ojcze przyjmij tą ofiarę, jest to bowiem krew z brata i siostry, Twych dzieci, zmieszane w jedno, gdyż w jedności nasza siła, pobłogosław tą strawę, abyśmy mogli zaznać Twej mocy by karać swych wrogów i mądrości, abyśmy podejmowali słuszne decyzje dla dobra rodziny..."
Po tych słowach, wział sztylet do dłoni, odwrócił się rzuciwszy wzrokiem na każdego z osobna szukając emocji na ich twarzach. Nie dostrzegł nic. Zadowolony w duchu z pełni powagi sytuacji, podszedł pierw ku Pani. Nie spojrzawszy nawet na niego podwinęła rękaw szaty wysuwając ją do przodu. Ujął jej dłoń delikatnie, zatapiając ostrze w skórze. Z rany, powoli zaczeła się sączyć krew, podstawił złoty kielich, aby go nieco napełnić. Uczynił tak z każdym po kolei. Podczas całej ceremonii panowała grobowa cisza. Tak nakazywała tradycja, inaczej moc ojca mogłaby zostać zachwiana. Kiedy kielich się zapełnił, uczynił to samo sobie. Z pełnym naczyniem podszedł do ołtarza, stawiając je z szacunkiem na piedestale. Odsunął się od ołtarza ponownie unosząc dłonie ku górze wymawiając modlitwę. W całej komnacie dało się odczuć lekki powiew chłodu, każdy z obecnych wyczuł czyjąś obecność, lecz nie mógł niczego dostrzec. Kielich zalśnił czerwienią, był to znak iż łaska ojca spłynęła na ich modlitwę. Kapłan podszedł uważnie dobierając kroki, z trzęsącymi się z podniecenia dłońmi, uniósł naczynie oburącz nad głową. Wszyscy w komnacie wymówili słowa:
"Dzięki Ci Przedwieczny za łaske, dla swych wiernych sług".
Kapłan ponownie podszedł pierw do kobiety, mistrzyni kasty. Wręczył jej kielich, aby upiła łyk cudownej wzmocnionej mocą samego ojca mieszanki ich własnej krwi. Naczynie przechodziło z rąk do rąk, a każdy upijał łyk by wzmocnic się mocą Przedwiecznego oraz zwiększyć moc więzów ich łączących. Kiedy ostatni z towarzyszy skosztował płynu, kapłan podszedł by samemu upić chaust. Wszyscy stali osłupieni spoglądając na dłonie i swe ciała. Spoglądając na każdego z towarzyszy widzieli wokół niego dziwną aurę. Więzy krwi zostały zwiększone. Od tego dnia, aż do następnego rytuału, bracia i siostry nawet na olbrzymie odległości potrafili wyczuć swoich kompanów, wyczuć zarówno ich stan fizyczny czy psychiczny w jakim się w danej chwili znajdują. Kiedy członkowie kasty się rozeszli kapłan, zaczął doprowadzać do porządku miejsce nabożeństwa. W myślach widział już moc jaką daje im ojciec. A wiedział więcej niż jego bracia i siostry.. jako kapłan miał wgląg w rzeczy, o których reszta dowie się, kiedy przyjdzie na nie czas..
|